3:18:06

 

JULIA I JA
 

Na dwa tygodnie przed Skopje chciałem koniecznie przebiec jakiś maraton i w ten sposób zrobić przetarcie przed głównym startem na wiosnę. Ciężko mi się mobilizować na dłuuugie latanie na treningach – dlatego od czterech lat w ten sposób postępuję… Dla większości, mój patent jest nie do przyjęcia – ale najważniejsze, że u mnie działa to idealnie.

Baner reklamowy maratonu.

Miałem do wyboru trzy miejsca na popełnienie maratonu w tym terminie: jedno krajowe i dwa zlokalizowane trochę dalej. Z tych dwóch ostatnich żadne zdecydowanie nie na życiówkę – ciężkie, pagórkowate trasy, ale w sam raz na turystyczny wypad i treningowe bieganie.  Szybko zapada decyzja – Kijów! (gdyż na drugi kierunek nie mogę znaleźć fajnych ofert lotniczych), a do naszych sąsiadów mam aż dwie interesujące opcje do wyboru: jedna bardzo korzystna, druga jeszcze bardziej – ale wiąże się to z ryzykiem (przewoźnik zza naszej wschodniej granicy ma duże problemy finansowe i istnieje prawdopodobieństwo, że w tym terminie może zawiesić loty i zostanę na lodzie…). Po kontakcie z liniami, które nie daję gwarancji decyduję się ostatecznie na pierwsze rozwiązanie.

Kram na kijowskim Montmartrze.

Teraz jeszcze tylko zbieranie materiałów, robienie formy (ale na Skopje) i dogrywanie ostatecznego planu wyjazdu. A ma wyglądać to tak: Kijów plus Maraton plus na koniec Czarnobyl!

Ławra Peczerska - symbol miasta (widziana moimi oczami tylko z daleka...).

Dolatuję do Kijowa. Zdecydowanie cieplej niż w Polsce. Szybko namierzam autobus z lotniska do centrum. Wsiadam w skybusa. Kupuje bilet u kierowcy ze złotym zębem i już nie mam wątpliwości gdzie jestem! W środku ukrop i zero nawiewów. Przez czterdzieści pięć minut jazdy wypłukuję całą wodę z organizmu. W radio ukraiński rock, a za szybą… No właśnie? Trudno powiedzieć co, bo myte były chyba ostatnio za Kuczmy:) Ale kupuję ten wschodni klimat, ludzi i wszystko co wokoło w stu procentach! Oby jak najwięcej odkryć pamiątek po tamtej epoce… To jest to!

Przed głównym Dworcem Kolejowym.

Przesiadka przy dworcu kolejowym w metro i po kwadransie melduję się na miejscu. Nocleg mam w samym sercu miasta – na Majdanie. W miejscu, gdzie rozgrywały się główne wydarzenia Pomarańczowej Rewolucji! Na początek formalności  i duże rozczarowanie. Nici z wypadu do Czarnobyla:( Dowiaduję się, że trzeba to organizować i zgłaszać zdecydowanie wcześniej. Można próbować jeszcze jakoś inaczej na własną rękę, ale na to nie jestem do końca przygotowany:(  Oki. Zamiast tego musi wystarczyć wizyta w kijowskim Muzeum Czarnobyla…

Majdan.

Postanawiam na początek odebrać pakiet startowy. Pięć minut spacerkiem i jestem na Placu Michałowskim. Jutro będzie tutaj start i meta maratonu. Świetne miejsce! Z historią w tle – tuż przy Monasterze Świętego Michała, gdzie najprawdopodobniej miało miejsce pierwsze spotkanie rodziny carskiej z Rasputinem. Obok pomnik Ofiar Wielkiego Głodu – moje skojarzenie No1 z Ukrainą. W bliskiej komitywie inne ciekawe obiekty. Do tego bruk i pagórkowate położenie. Dobrze, że jutro ma być lajtowe bieganie…

Kopuły Cerkwi Sofijskiej.

Biuro jest niewielkie. Wszystko w miarę sprawnie: uśmiech, numer, chip, mapka maratonu, koszulka (ku pamięci ofiar bostońskiego maratonu), jedno stoisko z butami i to wszystko.  Żadnych past, żadnych innych wydarzeń związanym z maratonem.

Plac Michałowski (za mną biuro maratonu i dzwonnica Monasteru Św. Michała).

Zostawiam w pokoju pakiet i na miasto! Na Plac Niepodległości (Majdan) i dalej na Chreszczatyk – główną ulicę miasta – która w weekendy zamienia się w wielki deptak. Takie kijowskie połączenie Marszałkowskiej i Nowego Światu...

Po maratonie schudłem! Słowem przywiozę do kraju parę kg obywatela mniej: A gdyby tak każdy wracał do kraju ze stratą paru kilo, byłoby nas mniej coraz!

Pełno tu ulicznych grajków,  wróżek i innych ludzi wyrabiających przeróżne rzeczy. Rozbraja mnie kobieta u której za parę kopiejek można się zwarzyć… Obok jakieś zawody na drążku i masa innych rozrywek…

Kto wytrzyma dłużej...

Na tej samej ulicy ogromne miasteczko namiotowe ludzi walczących o uwolnienie Julii Tymoszenko. To zdecydowanie nieustająco od miesięcy temat najważniejszy w każdym kanale telewizyjnym i we wszystkich dziennikach ukraińskich. Postanawiam spróbować dostać się do środka.  Jest łatwiej w momencie, kiedy mówię, że jestem z Polski. Jeden ze starszych mieszkańców obozowiska oprowadza mnie po namiotach. Jest tu wszystko! Ludzie mieszkają tutaj z całym dobytkiem.

Miasto w Mieście.
Miło wspominają Kwaśniewskiego, Kaczyńskiego i Wałęsę za Pomarańczową Rewolucję i ostatnie wizyty mające na celu złagodzenie represji i uwolnienie  pięknej Julii…  Wychodzę naładowany energią. Jej twarz z plakatów będzie mi towarzyszyła na każdym kroku przemieszczania się po mieście. Na moich oczach tworzy się historia…
Za tymi banerami znajduje się miasteczko protestacyjne.

Wracam w stronę Majdanu, kupuję kwas chlebowy i do jedzenia deruny (coś a’la nasze placki ziemniaczane) i werenyky (ogromne pierogi z różnym nadzieniem – ja wybrałem te na słodko)  i zostaję tutaj do późnego wieczora. Jest świetny klimat. Mnóstwo kapel chodnikowych i nie pędzących za niczym ludzi. Przekrój muzyczny: od  ludowej i dalej przez Omegę, Floydów, Dire Straits i Beatlesów, a na ukraińskim rock-u skończywszy. Nie chcę mi się wracać do hostelu. Przegania mnie dopiero deszcz…

Uliczny grajek na Chreszczatyku.

Noc  hardkorowa! Moja jedynka - ściana w ścianę z hostelową windą i śpię dopadkami…  Na śniadanie tosty, przypinam jeszcze numer, wrzucam statyw do plecaka i na sesję przedstartową:)

Pomnik Przyjaźni Narodów Radzieckich.

Plac Niepodległości, Pomnik Przyjaźni Narodów Radzieckich, Chreszczatyk. Ale najbardziej lubię takie obrazki jak ten poniżej. Niczym z Koterskiego (pamiętacie?): Stary! To ja tu kur… na deszczu moknę, wilki jakieś…:)

Nic śmiesznego.

Dalej kopia Pałacu Kultury i Nauki i na koniec creme de la creme: Pomnik Samego Towarzysza Lenina!

Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się!

Start z pierwszej linii. Blisko mnie znany z polskich tras Ukrainiec Starodubcev (będzie tego dnia drugi). Jestem na prowadzeniu…  Ale szybko odpuszczam. Mam zrobić dłuuugie wybieganie (na 3:10 – 3:20) , a z takim początkiem może być to trudne…  Mamy zrobić dwa okrążenia.  Po drodze punkty odświeżania - co pięć kilometrów, ale na taka pogodę to zdecydowanie za mało. Biegnie się ciężko. Jest ciepło, a do tego cały czas góra/dół. Góra i dół i jak by tego jeszcze było mało dochodzi tragiczna nawierzchnia (te opowieści o ukraińskich drogach nie są wcale przesadzone!).

Ostatnie chwile przed startem.

Miałem robić pierwszy zakres. Najlepiej gdybym cały maraton przebiegł równo po 4:30, ale na takich górkach o to ciężko. Wychodzą spore rozbieżności. Trasa nie należy również do najładniejszych. Aż dziesięć kilometrów (z agrafką) na każdej pętli biegniemy szerokimi alejami Tarasa Szewczenki i ich przedłużeniem. Po drodze sporo pozostałości po dawnym systemie.

Wiecznie żywy...

Mijam zoo, muzeum wojska, wielkie blokowiska z płyty (na które szyderczo/?/ mawia się „carskie sioło”) i pomnik do którego pozował młody Krawczuk (późniejszy prezydent Ukrainy) - Ten odcinek z agrafką od trzeciego do trzynastego i potem od dwudziestego trzeciego do  trzydziestego trzeciego kilometra to zdecydowanie najbrzydsza cześć trasy.

Brukowany odcinek maratonu.

Opuszczając aleje Szewczenki, wbiegam na dawną ulicę Czerwonoarmijską, a potem na Stadion Olimpijski!

Niezapomniane przeżycie...

Miejsce gdzie były rozgrywane mecze piłkarskie podczas Igrzysk Olimpijskich’80 i finał Euro2012. Stadion zdecydowanie korzystniej wypada na żywo. Na drugim okrążeniu nie wytrzymuję i skaczę przez barierki na murawę…  Emocje, kiedy gonią mnie milicjanci (bezcenne) i  mam je pewnie niczym David Silva strzelający pierwszą bramkę w finale z Włochami:)

Pomnik - do którego pozował późniejszy prezydent Ukrainy.

Dalej już po ścisłym centrum. Dużo kostki. Ciągle jeszcze w odróżnieniu do Polski widać pozostałości po Euro2012 (autobusy wyklejone barwami turnieju i plakaty na słupach…). Po za tym z każdej strony pamiątki socrealizmu. Mijamy pomnik Lenina, nawrotka na Palcu Niepodległości – tutaj w końcu spore grupy kibiców. Na pozostałej trasie maratonu (z wyjątkiem strefy start/meta i głównych placów Kijowa) biegnę zupełnie bez dopingu…

Ostatnie metry maratonu.

Ostatnie kilometry. Coraz bliżej celu. Odzywa się achilles. Rezygnuję ze zrobienia ostatniej dychy po 3:40 w tempie na Skopje - oby bez kontuzji… W końcu najważniejsze bieganie ma być za dwa tygodnie.  Mijam Złotą Bramę (miejsce o które wbrew legendzie, nigdy nie uderzył szczerbiec Bolesława Chrobrego) i dalej po bruku na Plac Sofijski. Po lewej główna świątynia miasta z dzwonnicą, a dalej pomnik Bohdana Chmielnickiego. Witają mnie tłumy kibiców. Ostatnie pięćset metrów przez kolejne bramy głównych sponsorów, a w tle kopuły Monastyru Św. Michała. Jeden z moich najładniejszych finisz-y(ów?)!

Meta:)

Wychodzi 3:18:06 – a więc zgodnie z założeniem. Dostaję na mecie medal i wieniec laurowy i skąpany w słońcu pozostaję w strefie dla biegaczy. Na tym tle maraton nie odbiega niczym od polskich biegów. Można posilić się dokładnie tym wszystkim, co u nas. Spod pomnika Księżnej Olgi  obserwuję wbiegających, opycham się słodkimi maratońskimi jabłkami i czekam aż skończy się msza w pobliskiej cerkwi, aby wejść do środka i zobaczyć jej wnętrza. 

Perfekt;)

Potem zapuszczam się na organizowany obok regionalny targ i poczęstunek: wyroby z pasieki, ciasta , nalewki –  i wystarczy! Resztę tylko oglądam, bo przy takiej temperaturze to może się źle skończyć…

Plac Sofijski - obok monumentu Bohdana Chmielnickiego.

Do hostelu wracam przez Plac Sofijski. Pełno tutaj gitar i muzyków a’capella (odbywają się eliminacje do ukraińskiego x-factora). Zmiana planów…  No nie, nie będę startował (choć przez chwilę przelatuję taka myśl), ale przynajmniej zostanę i posłucham na żywo…

Julia Forever!

Poniedziałek. Ostatni dzień w Kijowie.  Rano w planach zakupy do domu w hali targowej „Besarabka”, zwiedzanie Cerkwi Sofijskiej, a potem na kijowski Montmartre…  Wcześniej jeszcze spacer ulicą Dziesięcinną (kiedyś Ofiar Rewolucji, a potem Bohaterów Rewolucji…:/). Ciągnąca się wzdłuż krętych, ostro wznoszących się uliczek i schodów dzielnica jest rajem dla lokalnych artystów i wg mnie najpiękniejszym zakątkiem w mieście. Pełno tutaj straganów ze starociami, malarzy sprzedających swoje obrazy itd. Schodząc niżej docieram do Placu Kontraktowego. Korzystam z okazji i  wsiadam w wagon jednej z pierwszych elektrycznych linii tramwajowych na świecie!

Na kijowskim Montmartrze.

Potem coś zamiast… Na osłodę… Nie będzie strefy śmierci live, więc jest Muzeum Czarnobyla. To nie to samo, ale jednak chyba warto.

Instalacja w Muzeum Czarnobyla.

Koleją linowo-zębatą wracam znad Dniepru na górne miasto. Przede mną ostatni punkt do zobaczenia: Muzeum Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Muzeum znajduje się w południowej części miasta, na rozległych terenach jakiegoś dużego parku. Dojeżdżam tam metrem. Robię jeszcze przesiadkę tak aby zobaczyć stadion Dynama Kijów i najgłębiej położoną na świecie stację metra Arsenalna - 102metry pod ziemią (podróż ruchomymi schodami na dół trwa kilka minut).

Zjazd do najgłębiej położonej stacji metra na świecie!

Muzeum poświęcone jest ofiarom wojny domowej i znajduje się w cokole ogromnego monumentu Matki Ojczyzny.  Wg różnych źródeł z głodu w tym okresie zginęło pięć-dziesięć milionów Ukraińców – nieźle! Wychodząc na zewnątrz dostrzec można symbol Kijowa – złote kopuły Ławry Peczerskiej. Obraz - jak na widokówce, ale nie tym razem. Nie dam rady (choć kusi…).

Muzeum Wielkiej Wojny Ojczyźnianej.

Wracając po bagaż bocznymi ulicami gryzie widok stojących na chodnikach aut. Obok starych ład, wołg i zaporożców najnowsze modele bentleya i maserati:/ I do tego jeszcze plakaty Gerarda Gerardiejewicza Depardieu – nowego wschodniego celebryty…

Czy to reklama banku, czy stwierdzenie faktu ile znaczy nad Sekwaną...?

Ze stacji Teatralna (gdzie ściany zdobią cytaty z dzieł Lenina)  docieram na Główny Dworzec Kolejowy Kijowa. Kupuję tam jeszcze na pamiątkę dziennik Siewodnię ze swoim zdjęciem z maratonu na stronach sportowych:)  i  wracam na lotnisko.

Zabytkowa hala główna Dworca Kolejowego.

Późnym wieczorem pełen wrażeń docieram do domu. Jest tyle do opowiedzenia… W tym jedno  na pewno: to  nie był kijowy wypad…